Zgodnie z zasadą, że "razem tworzymy historię", postanowiliśmy pojechać do Kijowa na mecz ćwierćfinałowy Euro2012. Jak się okazało był to mecz Anglia-Włochy, ale od początku.
To była dziwna podróż. Na początku brzmi całkiem poważnie "do Kijowa" (około 900km w jedną strone), a wybraliśmy się jak do Zamościa. Zminimalizowaliśmy bagaże i nastawiliśmy się tylko na dobrą pogodę więc na przebranie tylko krótkie spodenki i T-shirt. Oczywiście namiot tez wzięliśmy bo na Ukrainie jak wiadomo rozbić się wszędzie można.
Coś jest w tej Ukrainie takiego co przyciąga. Lekki folk, klimat, góry, morze, równiny, absurd i dziewczyny. To była nasza 5ta wizyta w kraju Bohdana Chmielnickiego i gorących feministek ;), ale Kijów po raz pierwszy.
Droga na początku szła jak krew z nosa, Poznań-Bełchatów = deszcz, deszcz, deszcz. Bełchatów-Zamość już poszło sprawniej sympatyczniej. Nocleg w hostelu i wio na Ukrainę. Jeszcze tylko 500km i już w stolicy. Po drodze spotykamy Michała, niesamowicie pozytywna postać, sympatyczne spotkanie. Pozdrowienia.
Kijów.
Cytując klasyka "mają rozmach skur...". Przeogromne miasto, 5mln ludzi. Aby oddać ogrom tego miasta, warto wspomnieć, że aby dojechać do Vitalija i Olyi (nasz nocleg) potrzebowaliśmy prawie 4h w samym Kijowie !!!
Atmosfera w mieście niesamowita, miszanka narodowości. Wszyscy sympatycznie nastawieni, śpiewają w swoich językach. Oczywiście trzeba było też zaznaczyć swoja obecność wyśpiewując "Nikt nam nie powie, że nas nie było w Kijowie" w dużej grupie biało-czerwonych kibiców. Mecz trafił nam się długi i ciekawy.
Nazajutrz rura do Polski. Moto chyba wie, że idzie w odstawkę ponieważ 100km przed Kijowem zepsuł się: guzik startera, rozrusznik, prawdopodobnie coś z zaworami bo na wolnych obrotach zarzucał tak mocno spalinami i dymem, że aż w gardło gryzło. Na większych prędkościach już było lepiej (nawet spalanie spadło:)). No ale każda przerwa musiała być przemyślana bo nie było łatwo za każdym razem odpalać go z pychu. Co zrobisz, trzeba jechać dalej. I tu rodzi mi się głębokie przemyślenie nt. posiadania takiego sprzęta. Non stop się coś psuję i to jest denerwujące, ale z drugiej strony pomimo tego ciągle jedzie :D.
No cóż wróciliśmy po dwóch dniach jazdy, moto do garażu a my już spakowani do kolejnej przygody.
To była dziwna podróż. Na początku brzmi całkiem poważnie "do Kijowa" (około 900km w jedną strone), a wybraliśmy się jak do Zamościa. Zminimalizowaliśmy bagaże i nastawiliśmy się tylko na dobrą pogodę więc na przebranie tylko krótkie spodenki i T-shirt. Oczywiście namiot tez wzięliśmy bo na Ukrainie jak wiadomo rozbić się wszędzie można.
Coś jest w tej Ukrainie takiego co przyciąga. Lekki folk, klimat, góry, morze, równiny, absurd i dziewczyny. To była nasza 5ta wizyta w kraju Bohdana Chmielnickiego i gorących feministek ;), ale Kijów po raz pierwszy.
Droga na początku szła jak krew z nosa, Poznań-Bełchatów = deszcz, deszcz, deszcz. Bełchatów-Zamość już poszło sprawniej sympatyczniej. Nocleg w hostelu i wio na Ukrainę. Jeszcze tylko 500km i już w stolicy. Po drodze spotykamy Michała, niesamowicie pozytywna postać, sympatyczne spotkanie. Pozdrowienia.
Kijów.
Cytując klasyka "mają rozmach skur...". Przeogromne miasto, 5mln ludzi. Aby oddać ogrom tego miasta, warto wspomnieć, że aby dojechać do Vitalija i Olyi (nasz nocleg) potrzebowaliśmy prawie 4h w samym Kijowie !!!
Atmosfera w mieście niesamowita, miszanka narodowości. Wszyscy sympatycznie nastawieni, śpiewają w swoich językach. Oczywiście trzeba było też zaznaczyć swoja obecność wyśpiewując "Nikt nam nie powie, że nas nie było w Kijowie" w dużej grupie biało-czerwonych kibiców. Mecz trafił nam się długi i ciekawy.
Nazajutrz rura do Polski. Moto chyba wie, że idzie w odstawkę ponieważ 100km przed Kijowem zepsuł się: guzik startera, rozrusznik, prawdopodobnie coś z zaworami bo na wolnych obrotach zarzucał tak mocno spalinami i dymem, że aż w gardło gryzło. Na większych prędkościach już było lepiej (nawet spalanie spadło:)). No ale każda przerwa musiała być przemyślana bo nie było łatwo za każdym razem odpalać go z pychu. Co zrobisz, trzeba jechać dalej. I tu rodzi mi się głębokie przemyślenie nt. posiadania takiego sprzęta. Non stop się coś psuję i to jest denerwujące, ale z drugiej strony pomimo tego ciągle jedzie :D.
No cóż wróciliśmy po dwóch dniach jazdy, moto do garażu a my już spakowani do kolejnej przygody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz