To byl dzien, tj. sroda 22.06.
Prom przybyl do portu po 8, wczesniej zaloga zaprosila na sniadanko. Od 8 czekamy w recepcji statku na jakas komisje. Czekamy, czekamy, opalamy sie, obserwujemy, czekamy. Po 4h jest pieczatka w paszporcie i teraz wyjazd. Czekamy az wagony wyjada, czekamy, czekamy, wyjezdzamy. Pierwszy celnik patrzy na motory zbiera dokumenty i szepce 10$ za moto. Nie placimy, i chodzimy od pokoju do pokoju, od budynku do budynku i zbieramy pieczatki. Ci co placa rowniez biegaja z nami wiec po co przeplacac. Koles, ktory proponowal te 10$ juz go wiecej nie spotkalismy. 5 lub 6 pieczatek i punkt 14 wyjezdzamy.
Kierunek Moldawia. Niestety obieramy kierunek na ta inna Moldawie - nadniestrzanski rejon. Znow granica. Pan nas bierze na strone i mowi ze moze nas wpuscic a moze nie wpuscic i to zalezy od niego. To my kulturalnie "to nas wpusc albo nie wpuszczaj". Przepychanka slowna z panem celnikiem trwa pol godz. Uznal nas za ektremalnie niemyslacych ludzi, ze nie szczailismy, ze chce kase. Rzucil ze zlosci papierami i jestesmy w tym dziwnym kraju. c.d.n
Już jesteśmy u progu Mołdawii, tej prawdziwej, a tu pan milicjant wyskakuje i prawi żem złamał przepis. Rzeczywiście była nawrotka na zakazie. Zaczynamy sie targować. Jego cena wywoławcza 250 dolców, moja 0. Po tej nierownej walce skonczylo sie na 15$ i kilkunastu bulgarskich lejach (taki ze mnie negocjator). Jeszcze trzy budki graniczne i minieciu chlopakow z kalaszami jestemy w Moldawii. Zostala chwilka do Kiszyniowa.
nu siestra,
OdpowiedzUsuńa ty nie wierzyla mi, jak ja ci opowiadał, jak to się drzewiej granice przekraczało,
nu
;-)
w.